Dzień dobry drodzy czytelnicy! Dzisiaj mam dla Was coś innego niż recenzja czy zapowiedź. Dziś mam dla Was z autorką książki "W cieniu dobrych drzew" - Ewą Pruchnik. Książka opowiada historię niewidomej Joanny, która ma wrodzony talent muzyczny. Życie nigdy jej nie oszczędzało, gdyż zabrało jej mamę, gdy dziewczyna była jeszcze młoda. Później los zabrał jej również wzrok. Nie oczekiwała wiele od życia. Do momentu kiedy w jej życiu pojawił się tajemniczy mężczyzna. Mężczyzna, który zmienił jej życie na dobre. Nie było odwrotu.. 

Książka "W cieniu dobrych drzew" bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. W żadnym wypadku nie jest to schematyczna książka. Wciąga czytelnika w swój świat i miażdży go emocjami. Mam nadzieję, że właśnie wpisujecie tą pozycję na swoją listę "must have". A teraz zapraszam Was na kilka słów od Pani Ewy.

Pani Ewo, wielu czytelników ocenia autora przez pryzmat historii jakie tworzy. Czy mogłaby Pani powiedzieć kilka słów o sobie, tak, aby czytelnicy mogli poznać Panią z innej strony?

Jestem świadomą i dojrzałą kobietą, matką czterech synów, absolwentką szkoły lotniczej i filologii słowiańskiej. Dorastałam na Psim Polu, jednej z wrocławskich dzielnic, co to wyglądem przypomina małe podmiejskie miasteczko z uroczym ryneczkiem, hermetycznie zamknięte w swoich granicach i oddzielone od metropolii niepozorną rzeczką. Miałam kolorowe, szczęśliwe dzieciństwo, takie gdzie miejscem integracji dzieci był podwórkowy trzepak, ławka przed blokiem i murek przy śmietniku. Ze względu na specyfikę dzielnicy, ale i samego Wrocławia, wychowywałam się w poszanowaniu kultur różnych społeczności, każda z nich miała określoną tożsamość, określony typ pamięci zbiorowej, co dla moich dziadków Kresowian rodziło pewne utrudnienia w procesie oswajania nowych przestrzeni życiowych, ale dla mojego pokolenia wykształciło postawę tolerancji i poszanowania innych społeczności. To duchowe dziedzictwo pomaga mi tworzyć więzi ponad podziałami, ponad różnicą poglądów, i dlatego tak chętnie wracam w swoich książkach w miejsca, w których spędziłam dzieciństwo i wczesną młodość.  

Warto wspomnieć, że książka „W cieniu dobrych drzew” nie jest Pani pierwszą wydaną  powieścią. Jak rozpoczęła się Pani przygoda z pisaniem?

Bardzo późno. Od najmłodszych lat miałam mnóstwo zainteresowań. Balet, lekkoatletyka, taniec towarzyski, śpiew, ale szczerze powiedziawszy nie przepadałam za czytaniem książek, nie wspominając o ich pisaniu. Pierwsze książki, które przeczytałam od deski do deski, to „Qvo vadis” Sienkiewicza, „Sztuka kochania” Wisłockiej i „Życie po życiu” Moodiego, te dwie ostatnie pozycje wszyscy wtedy pochłaniali, i to łapczywie, pod szkolną ławą. Pisałam za to wiersze, dopóki ich nikomu nie pokazywałam, sprawiało mi to olbrzymią radość, ale potem tak się ułożyło, że zmuszona byłam odłożyć swoją poezję na bok. W szkole średniej nastąpił bum czytelniczy, czytałam wszystko,  co wpadło mi w ręce, choć biorąc pod uwagę specyfikę szkoły (lotnictwo), były to najczęściej jakieś instrukcje dotyczące osprzętu lotniczego i urządzeń pokładowych. Na szczęście mieliśmy rewelacyjną polonistkę, miałabym wyrzuty sumienia wobec tej kobiety, gdybym unikała lektur. Jednak największy wpływ na to, co czytałam w owym czasie, mieli moi koledzy ze szkoły. Czytałam więc Jamesa Jonesa, Kena Keseya („Stąd do wieczności”, „Cienka czerwona linia”; „Lot nad kukułczym gniazdem”) i zachłysnęłam się wierszami Edwarda Stachury. Można powiedzieć, że była to literatura męska. Pamiętam tamte dyskusje, tamte pytania i tamte odpowiedzi. Czytaliśmy też „bibułę”, czyli książki z drugiego obiegu, np. „Folwark zwierzęcy” Orwella, no i czasopisma. Ponieważ lubiłam język rosyjski, sięgałam po Dostojewskiego, Tołstoja, Turgieniewa, Achmatową… i to w oryginale, choć muszę przyznać, że nie wszystko byłam w stanie zrozumieć, mój rosyjski nie był perfekcyjny. Na studiach pojawiły się zajęcia pod nazwą literatura powszechna, a wraz z nią Homer, Balzac, Faulkner, Steinbeck… Po wielu, wielu latach przyszedł taki moment, że coś we mnie jakby przeskoczyło, obudziło się na długo uśpione, i to była chęć spisania tego, co chodzi mi po głowie, co mam w sercu, co mam w duszy. A teraz pisanie to dla mnie alternatywny świat, szalenie wciągający. Ponieważ sama sięgam po książki, które przenoszą mnie w różne miejsca w sferze społecznej, kulturowej, zawodowej, pokoleniowej, ciągnąc mnie ze sobą po różnych krajach, domach, tych eleganckich, jak i tych skromnych, takie też próbuję pisać. Moim pragnieniem jest pobudzić emocje i wyobraźnię, kiedy bohater stacza się na dno, to chcę, aby czytelnik staczał się razem z nim (w przenośni, oczywiście), albo towarzyszył mu w miłosnym uniesieniu, czując w brzuchu tańczące motyle, nawet jeśli to uniesienie opisuję w kilku subtelnych słowach, a gdy któryś z bohaterów umiera, moją intencją jest, aby czytelnik zapłakał nad nim, i to rzewnymi łzami. 

 


Skąd wziął się pomysł na książkę „W cieniu dobrych drzew”?

Choć pracowałam nad nią cztery lata, to sama decyzja o jej powstaniu zapadła nieoczekiwanie, w kilka sekund. Czytałam właśnie wiersz Dylana Thomasa „Do not go gentle into that good night” („Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy, starość u kresu dnia niech płonie, krwawi; buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy”, przekład Stanisław Barańczak), impulsem do powstania tego wiersza była postępująca ślepota ojca poety, i gdzieś tam w tle leciała Humoreska No.7 Dvoraka na fortepian i skrzypce. Te dwa elementy - wiersz i muzyka - połączyły się nieoczekiwanie i we właściwy sposób, w taki który stworzył potrzebę opowiedzenia pięknej historii. Różne pomysły chodziły mi po głowie, ale ostatecznie zdecydowałam, że Ona będzie pianistką, On skrzypkiem, i że pochodzić będą z odległych światów, światów oddzielonych od siebie „żelazną kurtyną”, jednak los sprawi, że się spotkają. Zaczęłam zbierać materiały do książki, co było stosunkowo łatwe, gdyż dotyczy wydarzeń, które sama pamiętam, bądź znam z przekazów rodziny i znajomych.

Jacy są bohaterowie książki “ W cieniu dobrych drzew”? Czy możemy w nich odnaleźć cząstkę siebie?

Przede wszystkim są wyposażeni w bogate historie, znajdują się nieco poza normami społecznymi, gubią drogę. Być może ktoś odnajdzie w nich cząstkę siebie, kto wie? Głównymi bohaterami powieści są ludzie wyrzuceni z dotychczasowego życia - z dzieciństwa, z wczesnej młodości - i wysłani w świat, którego muszą się nauczyć, nieprzygotowani, oszołomieni. Trwają w tym swoim zdezorientowaniu i pustej ponurości, dopóki nie odkryją, czym jest miłość i czym jest przyjaźń. Myślę, że mogę określić „W cieniu dobrych drzew” jako bildungsroman, powieść o formowaniu, dorastaniu w różnych kręgach kulturowych i społecznych. Starałam się unikać ocen bohaterów, pragnęłam przedstawić, że ludzkie postawy mają szereg uwarunkowań - wśród nich są na pewno geny przodków, wychowanie, jak i własne przeżycia. Nie mogę się powstrzymać, by przy tej okazji nie wspomnieć, że moim ulubieńcem jest Vlad, postać drugoplanowa, ale jakże niebanalna, energia, błysk w oku i poczucie humoru. Jego portret charakterologiczny Herakles streścił w jednym zdaniu: „Narwany, zuchwały Polak o wyglądzie Katalończyka, mistrz niełatwej sztuki przeklinania z wdziękiem i ze smakiem.”

 

Jakie jest główne przesłanie książki „W cieniu dobry drzew”?

Przesłanie? Chciałam tylko opowiedzieć piękną historię, a piękne historie zasługują na to, aby je pięknie napisać. Nie chcę uświadamiać, wkładać do głów swojej filozofii, swoich poglądów, owszem, przedstawiam je w książce, ale bardziej interesuje mnie dyskusja z czytelnikiem, aniżeli narzucanie komukolwiek swojego światopoglądu. I dlatego mam nadzieje, że każdy wyciągnie z tej powieści to, co go najbardziej poruszy. Dla jednych będzie to rola pamięci w naszym życiu - kiedyś przeczytałam, że zmysł przeszłości, dzięki któremu jesteśmy w stanie w sekundę przenieść się do minionych lat, jest naszym szóstym zmysłem, bo wracając pamięcią do przeżytych chwil, mamy wrażenie, jakbyśmy przeżywali je na nowo, bywa przecież, że wciąż czujemy zapach perfum naszej ulubionej cioci, smak babcinych pierogów, albo dreszcz pierwszego pocałunku - a dla innych będzie to postawa tolerancji i szacunku dla drugiego człowieka, i tu posłużę się przykładem postawy głównej bohaterki: dla Joanny, osoby niewidzącej, nieporuszającej się swobodnie po świecie zewnętrznym, nieznającej tych wszystkich sztywnych schematów postrzegania ludzi, tej ogólnie przyjętej „normalności”, która każe stygmatyzować, albo wyrzucać ludzi poza nawias, miłość mężczyzny do mężczyzny nie budzi niezrozumienia, przeciwnie, dla niej świat przez to zyskuje, fascynuje ją.

Kto jako pierwszy czyta Pani książki?

Mój mąż. Jest moim pierwszym czytelnikiem i pierwszym krytykiem, bardzo mnie wspiera w tym moim pisarstwie, choć prawdę powiedziawszy nasze życie rodzinne toczy się wokół innych, ważniejszych dla nas spraw. Spoza rodziny pierwszą czytelniczką jest sąsiadka, i jestem jej za to ogromnie wdzięczna, za wszelkie uwagi, spostrzeżenia, śmiech i wylane łzy.

Zwątpiła Pani kiedyś w swoją twórczość?

Nie, nigdy! Mój twórczy impuls ma się dobrze, choć przyznam, że żonglowanie wszystkimi elementami zabieganego życia nie jest dla mnie łatwe.

Czy ma Pani już pomysł na kolejne książki?

Pytanie, jak zatrzymać te pomysły? Kończę już kolejną powieść, dopóki nie postawię ostatniej kropki, wszystko może się wydarzyć, ale jedno jest pewne, jej tytuł: „Córka Boksera”. „Boksera” z wielkiej litery, bo nie chodzi tylko o sport, jakim zajmuje się jeden z bohaterów, ale o coś znacznie ważniejszego, stąd ta wielka litera B.


 

Z racji tego, że rozmawiamy przed premierą książki “ W cieniu dobrych drzew” nie zapytam o konkretnie o tę książkę, ale pierwszą jaką Pani wydała. Jakie to uczucie trzymać po raz pierwszy papierową wersję swojej pierwszej książki?

W moim przypadku było to uczucie niedosytu. Zaczęłam od falstartu, od wydania „Emi”. Miałam wyrzuty sumienia i poczucie, że mogłabym w niej coś zmienić, pewne elementy dodać. Tak też zrobiłam. Zmieniłam tytuł, narrację, rozszerzyłam fabułę, a akcję pociągnęłam do współczesności. Tak powstał „Samolot z papieru”. Kiedy książka została wydana, z pokorą czekałam na to, co przyniesie los, nie zastanawiałam się obsesyjnie nad tym, na co nie miałam już wpływu. Ale zdaje się, że „Samolot z papieru” spodobał się czytelnikom, co rozpatruję w kategorii wielkiego szczęścia i satysfakcji. 

Na zakończenie najbardziej podchwytliwe pytanie. Co sprawia, że jest Pani szczęśliwa?

Co sprawia, ze jestem szczęśliwa? Mój wewnętrzny spokój.

 


 

Pani Ewo, jestem ogromnie wdzięczna za chęć odpowiedzenia na moje pytania. Dziękuję, że miała Pani chęć podzielenia się swoją historią oraz planami dotyczącymi kolejnych książek. Myślę, że czytelnicy polubią Pani osobę tak bardzo jak ja. Jestem ogromnie wdzięczna, że mogłam objąć patronatem medialnym książkę "W cieniu dobrych drzew". To książka, która opisuje piękną historię miłosną. Pełną bólu i tęsknoty. Całość jest bardzo podchwytliwa i wiele wyjaśnia się podczas czytania. Od samego początku czułam, że ta historia jest dobrze przemyślana i dziś mamy dowód w postaci tego wywiadu. Mam nadzieję, że macie w planach tą książkę, bo to naprawdę wyjątkowa książka.

 Pozostawiam Wam również link do zakupu książki, jeśli jeszcze nie mieliście możliwości jej zamówić -> KLIK

Premiera książki już 2 lutego!

Trzymajcie się ciepło!

Ściskam,

Dominika

Brak komentarzy: